|
Afrykański szlak
Po publikacji w Gazecie w Radomiu poświęconej stronie internetowej o statku m/s Radom, skontaktował się ze mną pan Andrzej Bogucki. Pan Bogucki jest kapitanem żeglugi wielkiej i w latach 1971-1972 oraz 1974-1975 pływał w charakterze III i II oficera na statkach m/s Wiślica i m/s Krynica na linii zachodnioafrykańskiej odwiedzając porty, do których zawijał także m/s Radom. Poniżej wspomnienia kpt. Andrzeja Boguckiego oddające klimat tych niezwykłych miejsc i minionych czasów.
Autor strony
Jak wyglądały porty Afryki Zachodniej? Jakie ładunki przewoziły statki
- w tym M/S RADOM? Jaka była specyfika tej linii?
Oto garść informacji z lat 1971-72, 1974-75.
Linię do Afryki Zachodniej obsługiwała do początku lat 70 Polska Żegluga Morska - PŻM z centralą w Szczecinie.
W tym czasie pływały tam statki z serii miast, miedzy innymi Polanica, Wiślica, Brodnica, Szczawnica, Krynica. To popularne - "lice". Do tych statków dołączyły takie jak Radom, Łódź, Kraków, Toruń, Częstochowa, Lublin, Warszawa. Były to statki tzw. drobnicowce. Pod pojęciem drobnicy - z angielskiego "general cargo" rozumie się praktycznie wszystko - od samochodów, chemikalii, wyrobów stalowych, żywności, bawełny, odzieży po artykuły powszechnego użytku.
Jak wspomniano powyżej, bazą linii był Szczecin. Statki wychodziły z nabrzeża Ewa. Ładunki z Polski to głównie cukier, mleko w proszku, wyroby stalowe, sól, samochody.
Pływano przez Kanał Kiloński do Hamburga, dalej Rotterdamu, Antwerpii, Dunkierki. Przy dobrej pracy tzw. Eksploatacji i agentów w tych portach, statki były wykorzystane maksymalnie. Dla załóg był to dobry kierat, bo postoje i przeloty były krótkie, natomiast żegluga trudniejsza - z pilotami - dłuższa. Bardzo we znaki dawała się Antwerpia, gdzie manewry trwały nieraz kilka godzin ze względu na śluzy i kolejkę statków.
Droga do Dakaru, pierwszego portu na afrykańskim lądzie, trwała około 7-8 dni, jeśli nie wstępowało się na Wyspy Kanaryjskie po wodę, paliwo lub mapy.
W porze jesienno-zimowej, jeśli nie napotkało się sztormu na Zatoce Biskajskiej, po dwóch dniach żeglugi już robiło się ciepło, a po minięciu Cap Sao Wincente -"przylądek ciepłych gaci", jak go nazywają marynarze, już prawie gorąco. Czasem trafiało się zawinięcie do Casablanki.
Przed Dakarem trzeba było jeszcze przebić się przez "miasteczko". Tak marynarze określali niezliczone kutry, trawlery i bazy rybackie łowiące na szelfie afrykańskim. W nocy oświetlone, wyglądały jak miasteczka, a łuny było widać z odległości kilkunastu mil.
Dakar w Senegalu to francuska baza znana z drugiej wojny światowej. Przy wejściu do portu - wyspa, gdzie gromadzono i ładowano niewolników.

Straż przed gmachem rządowym w Dakarze - Senegal
Miasto położone na cyplu skalnym jest reprezentowane przez budownictwo typowo kolonialne, 2-3 piętrowe domy z tarasami. Czarny tłum na ulicach, ciekawy, w centrum bajecznie kolorowy targ - dużo kwiatów.

Kolorowy targ w Dakarze

Kolorowy targ w Dakarze
Napotykane tu kobiety są "puszyste", w kolorowych sukniach i zawojach na głowach. Młodsze kobiety, elegantki, mają ciekawe, misterne fryzury. Czasem są to włosy ułożone jak fale na max 3 - 4 cm od czoła do tyłu dających złudzenie grubych linii na głowie, a czasem mają na głowie "antenki". Włosy są podzielone na kilka warkoczyków - okręcone ciasno, raz przy razie czarną nitką i końce spięte razem na czubku głowy. Wszyscy cały czas żują kłącza czyszczące zęby. Jest dużo białych - przeważnie Włochów trudniących się handlem i Francuzów - to przecież dawna Francuska Afryka Zachodnia. W obiegu oprócz miejscowej waluty są jeszcze banknoty, które obowiązywały w koloniach tzw. Abidjany.
Wyładunek przy nabrzeżu jest szybki - robotnicy portowi to elita. Obok kręcą się handlarze, którzy proponują maski, figurki, koperty, znaczki, owoce. Nie wszyscy marynarze mogą wyjść do miasta. Statek pracuje, trzymane są wachty na pokładzie i w maszynowni, dozory w ładowniach, żeby nie rozkradziono ładunku. Handel wymienny kwitnie. Stare koszule, rękawice robocze, kremy, woda kolońska, buty, papierosy zmieniają właściciela. Oficer na pokładzie w stroju tropikalnym - biała koszula z pagonami, krótkie białe spodnie, białe podkolanówki, czarne półbuty, jest poważany i wszyscy go słuchają. Ktoś w byle jakim stroju nie budzi szacunku. Ciężko z porozumiewaniem się, bo francuski wśród załogi jest mało znany. Marynarski język to angielski.
Po Dakarze kilka godzin żeglugi i już Bathurst w Gambii. To była kolonia brytyjska. Wygląda na mapie jak gwóźdź wbity w terytorium Senegalu. Wejście w rzekę, potem krótki postój przy drewnianej kei i wyładunek boomami statkowymi. Biedna, mała osada przy porcie. Marynarze budzą sensację, szczególnie wśród dzieci, które towarzyszą im wszędzie.
Następny port to Freetown w Sierra Leone, państwie, gdzie wydobywa się diamenty i rudy żelaza. Daleko do miasta. W porównaniu z innymi portami więcej policji i celników. Inne też maski, które przynoszą na handel wymienny Murzyni. Zauważa się niewielka różnicę między Freetown i Monrowią w Liberii, kraju który stworzyli amerykańscy Murzyni, którym zwrócono wolność w Stanach Zjednoczonych w XIX w. Jak wieść niesie to ich potomkowie tworzą elitę rządzącą, która gnębi miejscową ludność.
Następny port to Abidjan - Wybrzeże Kości Słoniowej - była kolonia francuska. Tutaj czuje się inną atmosferę - bardziej lekką i przyjazną. Duży port na brzegu laguny, którą z morzem łączy kanał. Spore miasto w stylu europejskim. Można wyjść na basen do Domu Marynarza lub pojechać do wioski murzyńskiej na przedmieściach - to taka atrakcja turystyczna. Rządzący prezydent podobnie jak prezydent Senegalu za żonę ma Francuzkę - to o czymś świadczy.
Dalszymi portami wyładunkowymi są Secondi -Takoradi i Tema. To już Ghana - dawna kolonia angielska - nizina nadmorska nazywała się Złotym Wybrzeżem. Tema leży niedaleko stolicy kraju - Akry i jest portem nowym, zbudowanym już po odzyskaniu niepodległości. Statki PŻM woziły tutaj cement. Worki przeładowywano na redzie na łodzie, które dowoziły je na ląd. Dom Marynarza z basenem daje trochę odprężenia załodze. Bardzo ciekawy i kolorowy jest miejscowy targ. Za to w porcie ciągła "walka" załóg z kradzieżami ładunku przez robotników, to uciążliwe dozory w ładowniach. Policja też niewiele pomaga. Typowy obrazek: statek przywiózł z Wysp Kanaryjskich konserwy rybne w kartonach na paletach. Robotnicy w ładowni zębami otwierali puszki i jedli. Na nabrzeżu tłum przepędzany przez policjantów. Palety woził do magazynu wózek widłowy - sztaplarka. Kierowca tak jechał, że co którąś paletę rozsypał. Tłum rzucał się i kartony w mgnieniu oka rozdrapał, policjanci udawali, że biją pałkami, odpędzają. Każdy chce żyć.

Eleganccy mężczyźni z Ghany
Dalsze porty to Lome w Togo i Cotonu w Dahomeju. Leżą tak blisko siebie, że zawijano tam dzień po dniu, a czasem obydwu w ciągu 24 godzin. To był niezły kołowrotek dla załogi. Dużo ładunku było z reguły do Lagosu - stolicy Nigerii i jednego z największych portów rejonu Zatoki Gwinejskiej. Często statek wprowadzał polski pilot - dużo ich było w tamtych latach na kontraktach. Miasto leży na wyspie, na środku laguny, port jest na brzegu. Do miasta taksówką przez most, lub krócej promem z robotnikami. To ogromny kraj - 923,6 tys. km kwadr., ludności około 70 milionów. Tutaj wyładowywało się większość ładunku - postój dłuższy, ale nic specjalnie ciekawego dla marynarzy nie było. Zawsze spotkało się tutaj polski statek, wymiana filmów i odwiedziny znajomych - to było urozmaicenie w życiu załóg.
Po Lagosie zaczynała się droga powrotna i załadunek. Wieści na temat portów były niecierpliwie oczekiwane przez załogi. Przychodziły one drogą radiową - telegramami - nie było jeszcze łączności satelitarnej.
Co wożono do Europy? Głównie drewno, tzw. logi - kloce pni drzew wycinanych w dżungli i spławianych w postaci tratew do miejsca załadunku. Takim portem było Sapelle, położone około 100 km w głąb lądu. Wchodziło się rzeką z pilotem, którego brało się na pokład przy ujściu. O prawo pilotażu toczyła się "bitwa" między pilotami, którzy reklamowali się już z daleka przy pomocy flag i krzyków. Wygrywała szybsza łódka lub polecenie kapitana, jeśli miał rekomendowane nazwisko. Płynie się przez dżunglę, kanałem przeskakuje się na druga rzekę, w pewnym miejscu statek mocno opiera się dziobem o brzeg, wykręca na prądzie rufę, cofa się i dalej płynie. To taki sposób pokonywania wąskiego zakrętu. Wygląda to ciekawie ale i groźnie, trochę cierpnie skóra. To rejon delty Nigru - Biafra i jej bogactwo: ropa naftowa. Przy brzegu morza, a także w dżungli, szyby naftowe. Odprowadzany pionowymi rurami gaz pali się rzucając na niebo łuny. Piękne widoki szczególnie w nocy.
Jak wspomniano ładunek stąd zabierany to pnie drzew tzw. logi. Całe tratwy nikną w ładowniach - waga jednego kloca: 4-5 ton. Ciekawość budziło tzw. "żelazne drzewo"- jego ciężar właściwy był większy niż normalnego drewna - tonęło w wodzie. Podziwiać można było sprawność czarnych robotników, którzy nurkując pod pływającymi i obracającymi się kłodami przeciągali stropy stalowe i podhaczali je do stalówek dźwigów statkowych. Wolna załoga szalupą urządzała wycieczki w górę i w dół rzeki odwiedzając wioski tubylców. Spotkania na ogół były życzliwe. Rzeki i strumienie to drogi w tej części kraju. Przy brzegach rzek stacje załadunkowe ropy naftowej i osady białych, którzy zarządzają tym wielkim biznesem.
Logi woziło się najczęściej do Europy, deski na Wyspy Kanaryjskie. Ciekawym ładunkiem było kakao. Woziło się je między innymi z Gwinei Równikowej, z portów Santa Isabel na Fernando Po i z Bata na stałym lądzie. Właścicielami plantacji byli Hiszpanie - to dawna Gwinea Hiszpańska. Taką biedę i nędzę rzadko można było spotkać w świecie. Kilka kutrów hiszpańskich rano wypływało w morze - na ich powrót czekał w porcie tłum ludzi. Nasz kapitan, zaproszony przez miejscowe władze na kolację, wrócił się na statek i zabrał kilkanaście bochenków chleba, bo tam nie mieli. Kubański lekarz, który badał jednego z marynarzy, serdecznie dziękował, kiedy dostał puszki z mlekiem, chleb i słodycze dla dzieci. Niedaleko portu, za wysokim murem z drutem kolczastym, mieszkał ówczesny dyktator - Macias Nguema. Nic dodać, nic ująć. Szczytem było to, że załadowany ziarnem kakaowym do Amsterdamu statek czekał dobę, żeby wpłynęły pieniądze na jego konto w Szwajcarii.
Jeszcze jeden ciekawy port załadunkowy - Noadhibou w Mauretani. Mały port rybacki - dookoła pustynia i hałdy rudy żelaza. Najważniejsza w mieście to fabryka mączki rybnej należąca podobno do Francuza polskiego pochodzenia. Straszny smród!
W nocy już czuło się zimno, bo to nie tropiki Zatoki Gwinejskiej, ale w słońcu ciepło. W wodzie masa ryb - to szelf afrykański. Na pseudowędkę - byle haczyk na kawałku żyłki, w ciągu kilkunastu minut łowiło się 4-5 ostroboków na kolację o dł. 30-35 cm. Bardzo dobrze czują się mewy, które nurkują po ryby z ławic pod powierzchnią wody. W porcie kutry z Hiszpanii, Francji, ZSRR, Japonii. Łatwo można było zaopatrzyć się w tuńczyka za butelkę polskiej wódki lub karton piwa.
Jak już wspomniano, deski i drewno często woziło się na Wyspy Kanaryjskie - porty Las Palmas, Santa Cruz de Tenerifa, Santa Cruz de La Palma, Arrecife na Lanzarocie. To bardzo ciekawa wyspa z księżycowym krajobrazem. Tu, między innymi, kręcono filmy tj. "Planeta małp" i "Stworzenie świata". Góry na wyspie są położone południkowo, zatrzymują wilgoć po stronie zachodniej. Wschodnia część to wulkaniczny popiół i karłowata roślinność. Wiązka chrustu włożona w płytką jamkę zapala się. Można też ugotować jajka - jesteśmy na wulkanie.

Lanzarota (Wyspy Kanaryjskie). Słup pary z wbitej w gorącą ziemię rurki, do której kilka sekund wcześniej wlano wiadro wody.
W nadmorskich grotach kryli się przed Hiszpanami pierwotni mieszkańcy - Guanczowie, a później ludność miejscowa przed piratami. Występują tu liczne zjawiska krasowe. W nieruchomej wodzie odbija się sufit jaskini stwarzając wrażenie jakiejś gigantycznej przepaści. Przewodnik odsuwa ludzi, żeby nie powpadali, podaje kamień, zachęca do rzucenia w dół. Wszyscy nastawiają się, jak długo będzie spadał, jaka głęboka jest ta przepaść.... plusk wody rozładowuje napięcie.
Logi wyładowywało się w Vigo - Hiszpania, Leixos w Portugali lub jakimś porcie w Europie Zachodniej. Czasem trafiały też do Szczecina. Statki często woziły logi na pokładzie. Zdarzało się, że w sztormie mocowanie nie wytrzymywało i kloce leciały do wody. Uderzenie płynącego później statku w taki kloc mogło się skończyć uszkodzeniem kadłuba. Jeśli statek wiózł kakao, czasem kawę, to często wyładunek w Amsterdamie, Rotterdamie lub innym porcie opóźniała deszczowa pogoda. Marynarzom już się spieszyło - do kraju i rodzin blisko. Jedną z zabaw załóg była loteria z obstawianiem daty i godziny zacumowania statku w Szczecinie. Liczył się moment wypowiedzenia przez kapitana słów "tak stoimy". Wkład - paczka papierosów amerykańskich. Zwycięzca najbliższy tego terminu zgarniał około 30 paczek. Wesoło było, kiedy wygrywała żona, która z mężem jechała w okrężnym rejsie.
W połowie lat 70-tych zaczął się horror na redzie Lagosu. Zachłyśnięcie się tam petrodolarami spowodowało niesamowity popyt na różne dobra, które dostarczano statkami. Rezultat - na redzie, na kotwicy, w szczytowym okresie oczekiwało na rozładunek w porcie około 200 - 300 statków. Postoje trwały po kilka miesięcy. Armatorzy liczyli pieniądze z kar umownych lub straty, marynarze przeklinali beznadziejną sytuację, ograniczenia wody, kłopoty z prowiantem, walkę z kradzieżami i napadami po nocach. Kwitło łapownictwo, a wiele ważnych rzeczy np. części samochodowe sprowadzano samolotami. Taki był początek końca dobrych czasów na linii do Afryki Zachodniej.
Kpt. ż.w. Andrzej Bogucki
|
|